"Nigdy się nie nudziłem, ale też ciągle nie miałem czasu"

Marian Lalewicz, działacz samorządowy z Osiedla Asnyka, opowiada o tym, jak kielecki „scyzoryk” stał się legnickim społecznikiem.

 

Do Legnicy przyjechał pod koniec lat 60. Był młodym człowiekiem, który niedawno ożenił się i znalazł zatrudnienie w legnickim „Legmecie”. Na początku zamieszkali z żoną w starym budownictwie. Do dyspozycji mieli tylko jeden pokój. Tamte warunki lokalowe Marian Lalewicz określa jako fatalne. Bardzo szybko został członkiem LSM, żeby stanąć w kolejce po wymarzone własne M. W 1974 roku wprowadził się do dwupokojowego mieszkania przy ul. Asnyka, w którym mieszka do dzisiaj.

Czy pamięta atmosferę tamtych czasów?

- Oczywiście, że pamiętam! Jak tylko dostaliśmy nasze mieszkanie, zacząłem udzielać się społecznie na rzecz Spółdzielni. Działałem na wszystkich szczeblach organów samorządowych, dzięki czemu mogłem mieć bezpośredni wpływ na to, co dzieje się na naszym osiedlu. Zdarzało się, że po kilka razy interweniowałem w tej samej sprawie i uparcie broniłem swojego zdania – chyba wychodził ze mnie ten kielecki „scyzoryk”. Wiem, że pewnie nie raz w Spółdzielni mieli mnie dosyć – śmieje się Marian Lalewicz i opowiada - Pamiętam, że jak tylko się wprowadziliśmy, to za oknami mieliśmy taki trochę księżycowy krajobraz. Smutny, bo widać było tylko sitowia, które ledwo osłaniały kamienie, płyty i inne budowlane odpady. Dowiedzieliśmy się z sąsiadami, że miasto chce przeznaczyć ten teren pod budowę 300 garaży. Przeraziło nas to! Większość mieszkańców stanowili młodzi ludzie, którzy niedawno pozakładali rodziny. Spotkaliśmy się na Radzie Osiedla – chociaż wtedy był to chyba Komitet Domowy – i postanowiliśmy, że będziemy walczyć o wybudowanie nam za oknami placu zabaw dla naszych rodzin.

W ten sposób zawiązała się grupa przedsiębiorczych osób, które zaczęły zabiegać o przestrzeń do spotkań. Oczywiście, podstawowym problemem były pieniądze. Jak mówi Marian Lalewicz, była to inna rzeczywistość i inne sposoby na jej oswajanie.

- Utworzyliśmy coś w rodzaju komitetu organizacyjnego i namówiliśmy ludzi, którzy znali się na rzeczy – architektów, dyrektorów, ludzi na stanowiskach – żeby pomogli nam w realizacji naszego zamierzenia. I tak powstał plan Ogrodu Sportowo-Rekreacyjnego na Osiedlu Asnyka. Po pomoc w jego wykonaniu zwracaliśmy się do dużych zakładów pracy. Staraliśmy się jak najwięcej zrobić bezkosztowo (...). Co ważne, mogliśmy liczyć na Zarząd Spółdzielni, który pomagał nam, żeby wszystko odbywało się zgodnie z przepisami – opowiada Marian Lalewicz.

To wszystko sprawiło, że powstał plac zabaw, z którego do dziś korzystają dzieci, choć po latach zmienił się on już nie do poznania. Wspominając jego budowę, Marian Lalewicz opowiada o swoim osobistym sukcesie, kiedy udało mu się namówić do współpracy milicjantów, którzy w czynie społecznym usypali dzieciom górkę saneczkową. Na jej zboczu planowana była budowa ruin drewnianego zamku z efektowną zjeżdżalnią. Nie udało się jej sfinansować, ale górka służy do dzisiaj.

Współpraca ze służbami mundurowymi okazała się bardzo cenna, bo z kolei dzięki wsparciu strażaków, mieszkańcy Osiedla Asnyka mogli się cieszyć lodowiskiem.

- Do jego budowy zużyliśmy mnóstwo materiału, przy czym wszystko było z odzysku. Kombinowaliśmy, jak się dało, żeby było jak najtaniej i udało się zbudować miejsce, które latem służyło do jazdy na wrotkach, a zimą zamieniało się w lodowisko. (...) Zwróciłem się z prośbą do Komendanta Straży Pożarnej, aby jego chłopcy, w ramach ćwiczeń, wylali nam wodę na lodowisko. Zgodził się. Przyszła zima, mroźna noc i rankiem dzieci już jeździły na łyżwach. (...)

Dzięki zaangażowaniu działaczy samorządowych, na Osiedlu Asnyka były również: kręgielnia, boisko do piłki ręcznej i kort tenisowy. Całością opiekowali się lokalni działacze, wśród których Marian Lalewicz szczególnie wspomina Katarzynę Kowalską.

- Przez kilka lat wszystko było naprawdę używane i spełniało swoją rolę, ale dzisiaj to już niszczeje. Mniej działaczy i mniej chętnych do korzystania z tego, co dla nas było oczkiem w głowie. Myśmy bardzo się tym placem zajmowali. Dawniej, jak wracałem z pracy, jadłem obiad, chwilę odpoczywałem i chodziłem tam pogrzebać. Czasem jacyś sąsiedzi dołączyli. Inni pukali się w głowę i często mówili, że ja tego nie robię za darmo. Myśleli, że dostaję za to pieniądze, że Spółdzielnia mi płaci. Dzisiaj myślę, że to moje zaangażowanie wynikało z tego, że po prostu miałem w sobie ducha społecznika. Być może odziedziczyłem go po moim ojcu, który był sołtysem naszej wioski i sam prowadził biuro meldunkowe całej gminy – z nutą nostalgii wspomina Marian Lalewicz.

            Oprócz tego, że całym sercem zaangażował się w budowę Ogrodu Rekreacyjno-Sportowego, współpracował również z Klubem Mieszkańców „Agatka” oraz pracował na rzecz Rad Osiedli, Rady Nadzorczej i miasta.

- Działałem w Radzie Nadzorczej w czasach, kiedy mieliśmy dużą odpowiedzialność, bo przyznawaliśmy mieszkania. (…) Były to dosyć burzliwe czasy, dużo się działo. Mieszkań było mało. Nie powiem, że było to łatwe, ale dzięki temu nigdy się nie nudziłem, ale też ciągle nie miałem czasu.

O tym, jak bardzo był oddany kolejnym przedsięwzięciom i że jego działalność była zauważana, świadczą odznaki i wyróżnienia, które mu przyznawano.

- Teraz już zdrowie nie pozwala mi na aktywną działalność. (…) Mimo że nie mam już tyle siły, co kiedyś, to i tak czasem jeszcze się wtrącam i powalczę o nową piaskownicę czy podłoże przy zjeżdżalni. Trudno tak po prostu zamilknąć i przestać interesować się czymś, czemu poświęciło się tak wiele czasu i serca.

 

(fragmenty Publikacji jubileuszowej LSM)

Powrót na górę